25 stycznia 2016 Komentarze (0) bieganie

Mapy wszędzie, co to będzie…

Nie ma to tamto. Jak się chce biegać dobrze z mapą, nie wystarczy trenować biegania. Trzeba trenować bieganie z mapą. Żeby ta mapa się wryła w główkę. I jeszcze potrenować główkę, żeby ogarniała zwykłe, przyziemne, przedstartowe bzdury, które w czasie zawodów urastają do Poważnych Przeszkód.

sobotaDojeżdżamy późno na kwaterę, to drewniany domek nad jakimś jeziorem w środku miasta. Zaraz potem jest start. No to lecimy – Marcin, Ania, Marszał i ja. Chyba. A może jest tam jeszcze Darek? Ale zaraz, gdzie mam mapę? – Ja wziąłem, chodź – mówi Marcin. OK. Ale zaraz, gdzie mam jedzenie? Moje żele, wafelki… jak przetrwam zawody bez żarcia do licha? – Podzielimy się moim, chodź! – mówi Marcin. OK. Lecimy dalej wzdłuż jakichś budynków, po schodkach do góry. Nie no, do cholery, gdzie jest moja czołówka? I kompas? W tym momencie widzę siebie, jak lecę po nocy bez światła. Ale jednocześnie jest lato, więc chyba o noc i tak się nie zahaczy. – Lećcie beze mnie, ja muszę wrócić po czołówę – krzyczę jednak i wracam. Ostatecznie to tylko kilkanaście zmarnowanych minut, da się jeszcze nadrobić. Wchodzę do domku i nie mogę nic wziąć, bo wszędzie są jakieś pajęczyny… a potem… a potem wreszcie się budzę.

niedzielaUff, nienawidzę tych snów. Przypominają, że chociaż kondycyjnie i umysłowo mogę sobie być przygotowana do startu, to rozwalają mnie zwykłe pierdoły. Tak było najpierw na Nawigatorze, jak nie zabrałam bluzy (dzięki Benek za pożyczenie koszulki, uratowała mnie na trasie!). Potem na Wildze, gdy zapomniałam stuptutów (dało sie przeżyć), i na Ełckiej, jak godzinę przed startem zorientowałam się, że nie mam stanika do biegania (spokojnie, nie biegłam bez; miałam „cywilny” – na szczęście nie obtarł). Teraz na Śnieżne Konwalie robię już bezwzględnie listę rzeczy do zabrania i trzymam się jej totalnie, czyli nie wykreślam, dopóki nie znajdzie się rzecz w walizce.

I druga rzecz: Wilga pokazała, że start to nie takie fiubździu, że jedzie się z marszu, startuje i już. Trzeba się przygotować. I nie chodzi o bieganie, ale o MAPĘ! Bo jak się miesiącami nie bierze mapy do ręki, to potem nie można nagle dobrze z mapą żyć na zawodach. Dlatego teraz mapy mam wszędzie – w kiblu jedna leży, żeby sobie poczytać (Harpagan 49), na stole (trening w Cybulicach), a po tym weekendzie doszły jeszcze dwie – z Falenicy z ostatniej soboty i ze Zbójnej Góry w niedzielę. Jedną też wożę w aucie, ale to z sentymentu (Bike Orient w Lesie Łagiewnickim – pierwsze pudło), czasem sobie patrzę i wspominam. I warianty obmyślam – lepsze, doskonalsze niż wtedy w terenie. Na Konwaliach powinno się przydać, c’nie? Niedługo to sobie sukienkę z map uszyje chyba…

259_

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.