14 stycznia 2016 Komentarze (0) relacje

„Emiiiiigroooowałeeeem!”, opony i intergalaktyczna wycieczka poza mapę. Taka była Ełcka Zmarzlina 2016

Jolka, Jolka, pamiętasz lato ze snu,
Gdy pisałaś: „tak mi źle,
Urwij się choćby zaraz, coś ze mną zrób,
Nie zostawiaj tu samej, o nie”.

To był piękny rok! Ten rok 2014. Jedna pucharowa impreza za drugą, rzutem na taśmę, udało mi się pobiec w mistrzostwach Polski na niezłej lokacie, a potem wygrać puchar. Ależ byłam szczęśliwa! Ten puchar to było coś… coś… coś wspaniałego!

 

 

 

 

A potem przyszedł 2015 i coś przeskoczyło. No bo zaklepałam tak szybko, jak trzeba było (czyli na początku roku), wolne weekendy na ultra, a potem okazało się, że na puchar po prostu nie starcza czasu. Bo ktoś musiał na dyżurach siedzieć, i zazwyczaj były to dyżury całoweekendowe. I tak orientacja gdzieś zginęła w akcji. Maratony, Wingsy, GWiNT-y, Rzeźniki, jakieś dyszki… to były radosne zawody, ale ja po cichutku tęskniłam sobie za mapą.

Aż przyszła zmiana pracy, zluzowanie weekendów i pierwsza od pół roku pięćdziesiątka: Nawigator w Mińsku Mazowieckim. Wzięłam do ręki mapę, kompas, i… od razu się zgubiłam! Na szczęście potem było już tylko lepiej. Trasa Nawigatora była łatwa, ale nie banalna. Relacja jest tutaj. „Nic się nie zmieniło, dalej umiem” – myślałam sobie. Razem z Anią i Marcinem dobiegliśmy na trzecie miejsce damskiego podium. A jak tylko się zawody skończyły, to znów zaczęłam tęsknić. Tak po cichutku, bo głupio mi było naciskać, żebyśmy jednak pojechali na tę Wilgę Orient za zero punktów w pucharze, która była dwa tygodnie później. Ale byłam na takim głodzie, że musiałam. I pojechaliśmy.

34 punkty, część bardziej skomplikowanych niż tylko skrzyżowanie przecinek, kilka konkretnych buraków, spore rozkojarzenie. Do mety dobiegliśmy bez kompletu, ale moje było drugie miejsce z dziewczyn. I o ile z miejsca zadowolona byłam, ale ze stylu – już nie. Byłam tak mocno zniesmaczona, że aż strach. I dopiero po kilku tygodniach, dochodzę do wniosku, że tak trzeba było – terapią szokową wrócić do orientowania. Bo po przerwie to wcale nie jest łatwo obchodzić się z mapą. O!

IMG_7036I w samą porę, bo początek stycznia to Ełcka Zmarzlina. Chociaż zazwyczaj to proste nawigacyjnie zawody, a oprócz tego (a właściwie głównie) superspotkania z superludźmi oraz biesiada i basen, to ja nie mogę przestać myśleć o tej mapie. „Co to będzie, jak znów dam plamę? Byle tylko być skupioną, byle się nie pomylić, byle dobrze zjeść, byle wziąć dobre rękawiczki” – to kłębowisko myśli nie dawało mi spokoju 24 godziny na dobę przynajmniej przez siedem dni przed startem. A jak w końcu ten start zaczął się zbliżać, to jak zwykle pojawiły się niespodziewane okoliczności.

Żebrząc wciąż o benzynę, gnałem przez noc,
Silnik rzęził ostatkiem sił,
Aby być znowu w Tobie, śmiać się i kląć,
Wszystko było tak proste w te dni.

Bo niespodziewanie tuż przed naszą trasą spadł śnieg. W styczniu. Kiedy aż roi się od świąt i wolnych weekendów. No to muszę wymienić opony. Ba! Muszę najpierw kupić opony, bo wymienić nie mam nawet na co. Czuję się jak ten świerszczyk nieborak, który nie zadbał o zapasy na zimę i idzie po prośbie do mrówek. Okazuje się, że przez nagromadzenie świąt panowie oponiarze, mogą przyjąć mnie dopiero w piątek o 17. OK. Staram się robić jak na zawodach: ogarnąć całość (myśląc: „ja nie wiem, jak to może się udać”), po czym punkt po punkcie realizować plan dnia.

I, mimo śnieżycy, tańców na rondach na letnich oponach, wymiany gum i jeszcze paru innych czynności, naszej ekipie (Ania, Winnie, Marcin i ja) udaje się o być w Ełku przed północą. „Ja nie wiem, jak to się udało!”.

Dziecko spało za ścianą, czujne jak ptak,
Niechaj Bóg wyprostuje mu sny!
Powiedziałaś, że nigdy, że nigdy aż tak
słodkie były, jak krew Twoje łzy

Gdy wchodzimy do internatu, wdrapujemy się na trzecie piętro, otwierają się pierwsze drzwi i wychyla się znajoma głowa. Potem drugie i znów przyjaciel. Trzecie – kolejny znajomy łebek. – Co ci się w głowę stało? – pytają, komentując ciemny kolor włosów. Teraz dopiero uświadamiam sobie, jak dawno się z niektórymi nie widziałam. W końcu wychyla się kolejny znajomy, ale już tylko po to, żeby uspokoić nas, bo faktycznie trochę za głośno się zachowujemy. Dobra, już dobra, rozchodzimy się.

DCIM102GOPRO

Emigrowałem z ramion Twych nad ranem,
Dzień mnie wyganiał, nocą znów wracałem,

Dane nam było, słońca zaćmienie,
Następne będzie, może za sto lat.

Budzik jest bezlitosny. Ale ta pobudka, chociaż o podobnej godzinie jak do pracy, jest zupełnie inna niż co dzień. Od pierwszego dzwonka nie myślę już o drzemkach, tylko o tym, jakie ostateczne decyzje ubraniowe podjąć. I wtedy… o nie.. „Nie mam stanika do biegania, pięknie” – uświadamiam sobie. Czyli nie będzie idealnie. A już myślałam, że taka sprytna jestem: z listą, odhaczaniem i kilku wariantami ubraniowymi. „Tak, tak, znalazłam w szufladzie w domu jeden, ale pomyślałam, że wezmę inny, na liście był odhaczony, a ja innego zapomniałam” – przypominam sobie tok myślenia. Nic. Nie ma, to nie ma. Trzeba sobie radzić. Zakładam cywilny stanik, na niego całą resztę sprawdzonego rynsztunku, słuchamy odprawy i ruszamy.

Plażą szły zakonnice, a słońce w dół,
Wciąż spadało nie mogąc spaść,
Mąż tam w świecie za funtem, odkładał funt,
Na Toyotę przepiękną, aż strach.

O chodzeniu mowy nie ma. Umawiamy się z Marcinem, że jak tylko zapomnę biec, to on ma mi przypominać.

IMG_7079

IMG_7078

Wywożą nas do Nowej Wsi Ełckiej, dostajemy mapy (jedną 1:25000 i drugą 1:10000). Ważna instrukcja: punkty podbijamy po kolei, a nie według własnych wariantów. Lecimy.

DCIM102GOPRO

I trochę nie tak, jak miało być, ale w końcu małe buraczki prostujemy i punkt po punkcie wkaszamy. Przeganiamy dwa razy Winnie, potem doganiamy Anię i dalej biegniemy już we trójkę. Wysokie, stare drzewa, sprytnie ustawione punkty i cały czas do przodu, do przodu.

W pewnym momencie, przy PK13, który umiejscowiony był w prawym górnym rogu mapy, uświadamiamy sobie, że chyba coś nie gra. No bo droga dobrze prowadzi, odległość chyba w sam raz na punkt, ale po pierwsze brakuje śladów ludzi, a po drugie – kończy się las. A na mapie zielono jak na Biebrzy późną wiosną! I to nie jest jakaś wycinka sprzed lat, tylko po prostu… jesteśmy poza mapą! Pięknie. Wracamy wściekli i nagle oczom naszym ukazuje się punkt – na skrzyżowaniu, wyraźny, przy samej drodze. Gdybyśmy tylko rozglądali się nie na boki, ale też za siebie… ech… 18 minut kosztowała nas ta intergalaktyczna wycieczka.

Dwa punkty później orientujemy się, że jak tak dalej pójdzie, to nie tylko zdążymy przed zmrokiem, ale nawet będzie to dla nas wszystkich rekord na tym dystansie na orientację. Coś pięknego!

Mąż Twój wielbił porządek i pełne szkło,
Narzeczoną miał kiedyś, jak sen,
Z autobusem arabów zdradziła go,
Nigdy nie był już sobą, o nie

Po drodze spotykamy jeszcze jedną grupę ludzi, prześcigamy. Potem gdzieś tam majaczy nam kolega, który co chwilę kręcił się w naszych okolicach na punktach, ale jemu nie dajemy już rady – głównie dlatego, że on decyduje się na wariant przekroczenia drogi krajowej za pomocą węzła, a my jednak wybieramy kładkę. Ale teraz już ciśniemy na całego. Dwa wiadukty, ostatnie kilometry, ostatnie metry i jest meta! Wpadamy na nią kompletnie wykończeni, bo na końcówce naprawdę gnaliśmy. Na liczniku mamy 46 km, a nasz czas to 6:31. Z Anią jesteśmy na drugim miejscu z dziewczyn. Nasza niedościgniona rywalka Dorota Duszak zrobiła to w nieco ponad 5:40, a najlepszy chłopak, Krzysiek Lisak, w 4 godziny. Co za wyniki!DCIM102GOPRO

Emigrowałem z ramion Twych nad ranem,
Dzień mnie wyganiał, nocą znów wracałem,
Dane nam było, słońca zaćmienie,
Następne będzie, może za sto lat.

Potem sprawy potoczyły się szybko: krótka regeneracja, pizzucha na obiad i zaraz dekoracja i biesiada. Postanowiłam też spełnić marzenie, żeby napić się z nowego, ogromnego pucharu. Dlatego po sprawdzeniu szczelności śruby na dole, nalaliśmy doń browara i tak został puchar piwną szklanką do końca wieczoru. A wieczór był godny!

W wielkiej żyliśmy wannie i rzadko tak,
Wypełzaliśmy na suchy ląd,
Czarodziejka gorzałka tańczyła w nas,
Meta była o dwa kroki stąd.

Bo zaraz po biesiadzie na dole na wniosek Kwita z pokoju 312 przenieśliśmy się do tegoż, by kontynuować ciekawe rozmowy o trasie. A że oprócz pucharu, w nagrodę dostałam też bezprzewodowy głośniczek, podłączyłam go do telefonu, odpaliłam YT i zaczęło grać.
Na początku niemrawo, po cichutku, a potem coraz lepiej, głośniej, z coraz większą rzeszą słuchaczy. Potem zaczęło się śpiewanie, jeszcze więcej śpiewania. I to takich przebojów, że mieszało się wszystko – radość taka, że zakwasy śmiechowe miałam następnego dnia, z łzami wzruszenia, że coś takiego nieprędko się powtórzy. „Eeeeemiiiiiigrowałeeeeem!”.

Bardzo przepraszam mieszkańców Ełku, że tę naszą śpiewaninę słyszeli w swoich domach.

Nie wiem ciągle dlaczego zaczęło się tak,
Czemu zgasło też nie wie nikt,
Są wciąż różne koło mnie, nie budzę się sam,

Ale nic nie jest proste w te dni.

Teraz pozostało nam oczekiwanie na Śnieżne Konwalie. Zabiorę głośnik, może to w nim się czai jakaś magia? Może tym razem zrobimy śpiewającą lożę szyderców? Co myślicie, Panowie i Panie

DSC_2809 fot. Krasus

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.