22 stycznia 2016 Komentarze (0) a po bieganiu..., bieganie, pies

Szalony Łysek. Oto, jak próbujemy go okiełznać

Scenka w Lesie Kabackim w czasie któregoś z wybiegań:

– Hej!
– Hej… zaraz, zaraz, czy Wy nie biegliście w Krynicy?
– Tak…
– No właśnie! Poznałem po psie, bo ukradł mi batona. Pamiętasz? Cześć psieee!
– …

Każdy, kto chociaż raz miał spotkanie z Łyskiem, wie, o co chodzi. W biegu zachowuje się idealnie. Ale gdy tylko widzi jedzenie, albo że zbliża się ktoś znajomy, dostaje małpiego rozumu. I nie, to wcale nie jest śmieszne – sytuacje, w których oblewałam się rumieńcem wstydu po tym, jak ukradł komuś kanapkę na zawodach… ech, nawet nie chcę do tego wracać. Problem jest. Wreszcie, bo miesiącach rozkminy i prób radzenia sobie z nim samej, przełamałam się i zgłosiłam Łyska (a właściwie to bardziej nas) do konsultacji behawioralnej.

Sytuacja, jaką zastała behawiorystka, jest taka: Łysek biega, w domu jest spokojny, nie rzuca się na inne psy, ale za to rzuca się na ludzi, wyrywa im jedzenie i nie potrafi opanować emocji, gdy ktoś dzwoni do drzwi. Wszystko to bez agresji. Obawialiśmy się, że nie pokaże wszystkich swoich umiejętności, gdy spotkamy się z behawiorystką w parku, ale pokazał. Najpierw pięknie przywitał się na dwóch łapach, potem latał za chrupkiem, a na końcu wywalił swojej nowej nauczycielce pudełko z chrupkami. W czasie spaceru natomiast zachowywał sie dobrze: nie zaczepiał innych psów ani ludzi, tylko sobie cały czas spokojnie węszył. Opowiem Wam o trzech najważniejszych rzeczach, jakie usłyszeliśmy.

IMG_61491. Bieg jak polowanie

– Czy pies dostaje po biegu jakąś nagrodę? Tak jak wy dostajecie medale? – zapytała na początku behawiorystka. – No tak, miskę z jedzeniem. Poza tym też ma medal – odpowiedziałam i w chwili, gdy to mówiłam, już wiedziałam, że to wyjątkowo głupie. Bo, oczywiście, nie o to chodzi. Miskę i tak by dostał, a medal to żadna atrakcja. Bo to „prawiehusky”, który ma mocny wilczy instynkt łowczy. Zawody to dla niego polowanie, a nie jak dla nas przyjemność sama w sobie. Dlatego na koniec powinien dopaść zdobycz, czyli dorwać coś konkretnego. Najlepszy w tej roli będzie… żwacz! Czyli wniosek mamy taki (i sprzęt też już przygotowany): na Śnieżne Konwalie zabieramy nagrodę za bieg, której zjedzenie zajmie Łyskowi dłuższą chwilę. Dowiedzieliśmy się, że żucie, lizanie, wąchanie to dla psa wyjątkowy wysiłek i męczy się przy nim bardziej niż w czasie zwykłego wysiłku fizycznego. Nawet jeżeli to 80-kilometrowy bieg! W sumie to właśnie teraz zrozumiałam, dlaczego zaraz po Trudach Łysek zapolował na krasusową zupę (sorki, Krasus, jeszcze raz!).

2. Zagadki i węszenie

lysek i kongPoza tym musimy robić Łyskowi też zagadki/zadania, w czasie których będzie musiał sobie zdobyć żarełko. Np. pakować ranną porcję do pudełka po butach, żeby mógł sobie je rozszarpać i wydobyć ze środka jedzenie. Poza tym niezbędny jest późnowieczorny spacer wyciszający, w czasie którego nie odzywamy się do psa, tylko dajemy mu powęszyć. Moja mamusia mówi, że pieski wtedy „czytają wszystkie walle z fejsa z okolicy, zbierają informacje i lajkują”. Odwiedzamy więc śmietnik (w celu powąchania) i miejsca, w których dużo się dzieje – bywają ludzie, psy i w ogóle. W sumie nic dziwnego, że po tym spacerze rozpoznawczym Łysek spokojnie zasypia – kto by w tych czasach zasnął spokojnie bez sprawdzenia fejsa, nie? 😉

lysek i sznurek3. Razem przeciwko sznurkowi

No i zabawy. Na środkowym spacerze, na który zabieram Łyska zaraz po pracy, nie ograniczamy się tylko do przejścia z punktu w punkt, ale też dużo, dużo bawimy z psem. Mam już specjalny sznurek do przeciągania i razem walczymy z Łyskiem przeciwko niemu (bo tak to sie w głowie psa kształtuje – ja i pies nie jesteśmy przeciwko sobie, ale razem we dwoje przeciwko temu strasznemu sznurkowi). Tarzamy się też w śniegu i ganiamy po górce pod domem, a jak już wybierzemy się na jabłko na Kazurę, to radość jest największa! Łysek wtedy gania w dół i w górę między naszą dwójką i wyżywa za wszystkie czasy! Ćwiczymy też sztuczki: wolno opadający churpek, do którego nie wolno podskoczyć, i witanie się z podchodzącymi ludźmi na siedząco. Oraz do znudzenia i w każdych warunkach „siad”. W domu uczymy się komendy „szukaj” i ładujemy różne niespodzianki do Konga. Musiałam zacząć go zamrażać, bo Łysek za szybko rozpracowuje serek, który zamyka wlot – zajmuje mu to jakieś dwie minuty.

Jest jeszcze kilka innych spraw, których się dowiedzieliśmy, ale te chyba najbardziej fundamentalne. Może komuś się przydadzą? A do wszystkich znajomych Łyska mam prośbę: przy najbliższym spotkaniu, gdy będziecie się witać z psem, nie głaszczcie go, gdy na Was skoczy. Odwróćcie się do niego tyłem i olejcie. Witajcie się dopiero wtedy, gdy siedzi albo stoi na czterech łapach. Tak, żeby za skakanie nie było żadnej nagrody, tylko za bycie „w parterze”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.