30 listopada 2016 Komentarze (0) bieganie, pies, relacje

Niespodzianki pod śniegiem czyli GEZnO z czterech łap

Torba – jedna, druga, ikeowa, plecaki te takie małe i śmieszne, jakieś batony… zaraz, zaraz, czy oni czasem nie jadą biegać? A ja? A ja? Nie zapomną o mnie przypadkiem? Ej, weźcie moje miski, budę, weźcie mnieeee!

Dzień 1 – wycieczka

DCIM104GOPRO

Tarzanie się jest fajne

– Zakaz wprowadzania kundli jest! – ktoś rzuca, a mnie oblewa zimny pot. Jeju, co oni ze mną teraz zrobią?! Do drzewa przywiążą? W aucie zostawią? Uf, na szczęście kombinują, że może by tu przemycić mnie innym wejściem do lasu, albo pojechać w ogóle w inne miejsce. W końcu wbijamy się w takie ścieżki, gdzie nie ma tablic ani zakazu. Hurra! I do tego jeszcze odczepiają smycz. Hurra, hurra! I jeszcze śnieg! Słyszycie? Śnieeeeeg! Jaki pyyyyszny! I zimny, i wspaniały! I te zapaaaachy! Tu był dzik, dzik, dzik, jeszcze dzik, sarna, sarna, sarna… Jupiiii, jupi, jupi, jupi.

– Ale on jest pokręcony – mówi Ona. – Ale taki słodki! – drwi On. On nie jest moim tatą, ale jak daje jeść, to go kocham. I wprowadza zasady, których nie lubię, ale dzięki temu kocham go jeszcze bardziej. Jest taki słodki!

Podchodzimy pod górkę jakąś, potem schodzimy, potem znów podchodzimy, wychodzimy na takie zakole, oni robią sobie zdjęcie, ja nie mam co robić, to się tarzam. A potem schodzimy do auta, pakują mnie na tył, wracamy do domu. Dalej już nic nie pamiętam… co było dalej? Chyba impreza… nie pamiętam…

Dzień 2 – wycieczka

Program Kundel+ – tak nas nazwali. Stwierdzili, że jak startujemy razem we troje, to muszę zaznaczyć się w nazwie. Wszystko jedno. Najważniejsze, że jest wreszcie tak jak zwykle, czyli że będziemy zaraz zasuwać po lesie. Hurrrrrra! Hurra, hurra, hurraaaaa! Dawać mi tu trasę! I śnieg jest!

Na mapie napisane jest „GEZnO”, „Etap 1” i „MIX”, „ 1:40 000” i narysowane dziewięć kółek z numerami. Bez kresek, czyli że nie trzeba znajdywać ich w lesie po kolei tylko jak się chce. Moi ludzie mają na rękach opaski z kwadracikami z tymi numerkami, co na mapie. A zresztą, co to za różnica – najważniejsze, że teraz będziemy BIEGAĆ! Ile kilometrów? A nie wiem. 30? To coś jak 3? A może 300? Ile to jest 300?

e1mix

I już lecimy! Najpierw kawałek drogą, pod górę, a tam zaczyna się już większy śnieg. Śnieg jest cudowny! Wspaniały! Jak tak na pysku się okleja, można brnąć w nim łapami, chłodzić uszy. No i zawsze można trafić na jakąś niespodziankę, która jest pod śniegiem! Mniammm. Cały czas szukam właśnie najbardziej tych niespodzianek.

Pierwszy punkt na takim stromym zboczu znajdujemy, potem ostro zbiegamy w dół. Prawie od początku nikt z nami nie biegnie, tylko nasza trójka. Tylko ja i oni. I punkty. I te niespodzianki pod śniegiem. Czy może być coś lepszego? Potem lecimy na drugi punkt. Jest gdzieś dalej – w lewo, drogą jakąś, potem przez las… a potem jest jakieś błoto duże, ale ona mówi, że to jest jakieś śmieszne i że większe było na Łemkowynie. Pamiętam, że kiedyś też tam byłem i faktycznie było grubo. A potem jest nasz piąty punkt. A może czwarty? Albo trzeci? No generalnie napieramy wszyscy, biegniemy co sił, podbijamy te punkty, ale oni zaczynają robić sie nerwowi. Mówią, że ostatnich punktów z mapy już nie zrobimy. No dobra, to nie zrobimy. Ważne, że jest śnieg, śnieeeeeeg i dużo, dużo biegania! Czasem dają  mi jakieś kawałki batonów, wtedy mogę jeszcze szybciej biec.

Ostatni zbieg to jest w ogóle bajka. Rozpędzamy się na maksa i lecimy taką ścieżką, która na dole jest w takim małym wąwoziku. Można lecieć prosto albo którymś bokiem jak rozpędzony samochód w tunelu. Już od jakiegoś czasu biegnę bez smyczy i muszę mocno się pilnować, żeby nadążyć. Sarny? Nie mam czasu! Jeszcze jedna? Nie teraz! Do przodu, do przodu! Na metę wpadamy w ostatniej minucie. – Mamy to! W limicie! – uspokaja facet przy stoliku, który stoi pod zegarem. To ja teraz sobie odpocznę… W samochodzie… albo nie, w łóżeczku. Łóżeczko jest najlepsze… dobrano… c…

Dzień 3 – wycieczka

Kot! Kot… mięsko… gonić mięsko! Dawać mi to mięso!!!… Zzzzzz… Budzik? Jeszcze pięć minutek… Ale zaraz. Ki diabeł?! W niedzielę budzik? O nie, oni wstają znów i znów na bieganie się ubierają. Szelki do biegania? Czyli znów napieramy! Hurrrrrra! Znów śnieżek i niespodzianki! I sarrrrrny! Yes, yes, yes!

Obieramy mapy… to znaczy oni odbierają. Nasza drużyna Program Kundel+ jest trzyosobowa, ale mapy mamy tylko dwie. A w sumie po co mi mapa? Polecę za nimi. Albo przed. Tylko żeby ktoś nie powiedział, że mnie holują. Albo ja ich. I mnie nie zdyskwalifikował!  Na mapie dzisiaj punkty połączone są kreskami, a to chyba znaczy, że trzeba lecieć je po kolei.

e2mix

Z bazy wylatujemy na prawo i zaczynamy podchodzić do góry. Ciśniemy, wyprzedzamy wszystkich maruderów… a potem się okazuje, że to bez sensu. – A dlaczego my idziemy najpierw na siódmy punkt a nie na pierwszy?! – pada kłopotliwe pytanie. Dla mnie to dobrze, bo sobie więcej pobiegam, ale oni są trochę źli, bo właśnie zburaczyli. Ja im nie pomogłem, bo w sumie po co? Nie było śladów Anki, ani Marszała, ale przecież nie o to chodzi, żeby ułatwiać. Po kilku minutach znów przebiegamy koło bazy i wbijamy w górkę za świetlicą. Jest pięknie! Biegnę przodem, bez smyczy już, przemykam sobie między drzewami, śnieg jest taki pyyyyyszny, dużo zwierzaków tu chodziło, chłodzę nos w śniegu. To teraz w prawo, a potem zakolem i zaskoczę ich z lewej. A ku ku! Zaczynają się bawić ze mną w „chodź tu” i „biegaj”, chyba za dużo tych zabaw w chowanego. Słucham dla świętego spokoju… niech im będzie.

Potem zbiegamy na dół i znów do góry. Idę ciągle przodem i nawet wchodzę sobie do ogródków. – Łysek, co ty! Chodź tu, nie wolno – kontrola jest permanentna. Dobra, już dobra, chciałem tylko powąchać sobie płot. No już, już… I jak już podbijamy ten pierwszy punkt nasz przy takim wyciągu narciarskim, to oni mówią, że na pewno wszystkich się nie uda zrobić. Jak to nie damy rady?! Jak się rozpędzimy, to damy! Próbuję im mówić, ale nie słyszą. Postanawiają, że zrobimy jeszcze drugi punkt, który jest strasznie daleko, a potem skrócimy sobie o dwa i załatwimy piąty, szósty i siódmy. I kita do mety. Dobra, jakkolwiek. W sumie za świeży też nie jestem dziś…

Z wyciągu zbiegamy stromo w dół, jest extra. Potem kawałek drogą – i tu już przyczepiają smycz – i znów podejście, już na wolności. Ale za daleko nie odchodzę, bo wyciągają żarcie. A żarcie pyszne jest! Najpierw batony z chią! Mniammmm. A potem obżerają się piernikami, ale mówią, ze psy nie mogą tego jeść. Dobra, nie to nie! Poszukam niespodzianek pod śniegiem. Łaski bez.

– A może tu przez las, zamiast drogą? – mówi prawietato. No to lecimy w krzaki. Lubię krzaki, tylko czasem się zaczepiam o jakieś gałęzie. Ale generalnie lubię. Zawsze jakieś sarny można znaleźć i śnieżek tak fajnie łapy obsypuje. Muszę ich teraz prowadzić, żeby nie weszli w za duże zarośla. Jest coraz stromiej, stromiej i coraz gęściej. Mi się udaje jakoś przemknąć między choinkami, ale oni zaczynają mieć kłopoty. Jak wychodzą z krzaków, wyglądają jak bałwany! Cali w śniegu! I jeszcze ze mnie się śmieją. Że niby to mnie obsypało. A niech lepiej spojrzą na siebie, ha ha haaaa.

Wracamy na drogę, ale potem znów włazimy w krzaki. Potem jeszcze dwa strome wąwozy i już jesteśmy na punkcie. Po drodze złowiłem jeszcze kanapki i oni bardzo przepraszali dawców kanapek potem za to moje zachowanie. Sorki, naprawdę, bardzo chciałem nie wziąć ich, ale po prostu nagle poczułem, że MUSZĘ! W zamian oddali tym ludziom swoją jedną i jeszcze tego wspaniałego batona z chia. Trudno. Od jakiegoś czasu próbują zrobić, żebym brał jedzenie tylko na „proszę”, a ja bardzo się staram ich słuchać, ale ciągle coś mi przeszkadza. Nikt nie jest idealny.

No dalej to już nie wiem, co opowiadać. Zbiegamy z tej zarośniętej górki z punktem i lecimy jak po sznurku – najpierw na taką okrągłą górkę z punktem nr 5, a potem te dwa kolejne też idą bez problemu. Jesteśmy wyluzowani, bo z zawodów zrobiła nam się wycieczka. Planują, że jak spotkamy Ankę i Marszała, to ich wkręcimy, że mamy wszystko i oni się będą z nami ścigać. To byłoby dobre, bo na pewno poprawiliby jeszcze swój wynik, ale w końcu ich nie spotykamy, tylko po ostatnim punkcie po prostu zbiegamy do bazy. Po drodze jeszcze przyczepia się do mnie jakiś burek i ciągle czegoś chce, ale nie daję się i robię swoją robotę. A zaraz potem mogę się wreszcie przespa… ććććć… zzzzzzzz…

Łysek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.