26 września 2015 Komentarze (0) bieganie

Ostatnie godziny przed maratonem. A miało być tak spokojnie…

Pierwszy pomysł był taki, żeby Maraton Warszawski pobiec na lekkości, relaksacyjnie, bez spiny. Po prostu potłuc kilometry tak potrzebne przed długą Łemkowyną. I jak już byłam zapisana – z numerem, wszystkim umówionym itd – to zobaczyłam, o której startuje bieg.

Krótka matma i okazało się, że przy relaksacyjnym biegu po prostu… nie zdążę do pracy! Start jest o 9 (nie wiem, skąd wzięła mi się 8…), a ja za biurkiem miałam usiąść o 14. „No to klops… chyba nie pozostało nic innego, tylko pobiec… bliżej 4:00 godzin niż 4:30…” – pomyślałam i jeszcze dodatkowo poprosiłam Martynkę (dzięki, kochana!), żeby została chwilę dłużej na swojej porannej zmianie. Mimo tych ułatwień, założenia pierwotne legły w gruzach i jak zwykle będzie spina.

Ostatnie przygotowania

Ale nic to. Odrobinkę się nauczyłam przy poprzednich dwóch maratonach, więc teraz jest już mniej po omacku niż zwykle. Jem dziś dobrze cały czas, piję jak smok i do tego mam przygotowaną baterię (sprawdzonych) żeli na trasę. I jednak ostatecznie się denerwuję!

5K dzień przed

I tylko jeden szczegół był inny niż zwykle – dzień wcześniej pozwoliłam sobie na bieganie. 5K na Biegu Wegańskim miało być (tak jak wcześniej maraton) relaksacyjne i spacerowo. Ale i tu wyszła niespodziewana okoliczność: na liście o 11:00 mnie nie było i startować musiałam godzinę później. Żeby więc zdążyć na dyżur, także i tu musiałam spinać poślady. Zamiast spokojnego, półgodzinnego człapania, wyszło mi 22:48 i pĄpaski przed metą.

A tak wyglądał finisz:

Potem szybko w auto, Saska, Egipska, Wał Miedzeszyński, Dolinka, domeczek, „coś ty tu Łysek narobił, pogrzało cię?!”, prysznic, autko, Ciszewskiego, Nowoursynowska, Nałęczowska i biureczko. A dalej już tylko: jeeeeeść! I tak odkąd przekroczyłam progi pracy, bez przerwy pochłaniam. Oby się to przełożyło na jutrzejszy piękny wynik! 😀

Jeśli będziecie kibicować na trasie, szukajcie pĄkoszulki. Jakieś pĄpki na mecie też będą, chociaż  po maratonie to mogą przypominać te nieudolne z Półmaratonu Praskiego. Ale to nic. Teraz tylko dobre myśli i motywujące filmiki.

Na potęgę posępnego czerepu, mocy przybywaj!

PS wstawiam She-rę a nie He-mana, bo w końcu baba jestem, nie?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.