20 października 2016 Komentarze (0) bieganie

Przygotowania do wojny. Dzień przed startem ŁUT150

Wystartowaliśmy 10 godzin temu. Od pięciu leje deszcz. Nie pada. Leje jak z cebra. Moja kurtka przez pierwsze cztery godziny dobrze trzymała, teraz nie wiem już czy mokra jestem od deszczu, czy po prostu suche ciuchy sprawiają wrażenie mokrych. Dobrze, że na głowie mam czapeczkę z daszkiem, bo strumienie wody nie zalewają mi oczu. Ręce w rękawiczkach, które testowałam już tyle razy w deszczu, też są mokre, czuję jak się marszczą od tej wilgoci. Muszę cały czas mocno cisnąć, bo inaczej marznę. Jeden wolniejszy moment, chwila spaceru – jak jest w dół – zamiast biegu, już trzęsę się jak galareta. Z takiej trzęsiawki bardzo trudno wyjść, trzeba przejść szybko do biegu i utrzymywać tempo przez dłuższy czas. Wodoszczelne skarpetki pozwalają trochę utrzymać ciepło stóp, ale i tak co jakiś czas tracę czucie w palcach. Czy na długo jeszcze wystarczą? Na szczęście na przepaku mam drugie – suche. Zmienię je na bank. Mam też drugą bluzę na zmianę i trzecią, żeby wrzucić do plecaka (to na drugą noc). Koniecznie w worku, żeby była sucha. Kulki mocy trzymam w dyndającym przy pasku, małym, wodoszczelnym woreczku, w którym mam też apteczkę. Na przepaku sobie jeszcze dorzucę. Mam tam też drugie buty, ale nie wiem – zmieniać je? A może nie ma sensu? Pomyślę jeszcze. Nie chcę spędzać tam za dużo czasu. Dłużej na przepaku – dłużej w trasie. Dłużej w trasie – dłużej w wilgoci. Nie chcę już wilgoci. Zaczyna coraz bardziej lać. Kiedy to się skończy…?!

To nie relacja. To imaginacja. Od kilku dni próbuję przygotować się do różnych scenariuszy na ŁUT150 -czyli 150-kilometrową trasę Łemkowyny Ultra Trail z Krynicy do Komańczy – bez deszczu, z deszczem i z ulewą. I niestety, z prognoz wynika, że to ostatnie jest najbardziej prawdopodobne. Na Jurajskiej Jatce dwa i pół tygodnia temu, gdy przez kilka godzin męczyła nas nasączająca mżawka i deszcz – że to bitwa na sprzęt: jak ktoś ma dobry i uda mu się utrzymać ciepło ciała, to gra dalej. Jak nie – odpada. – Łemkowyna w takim razie to będzie wojna na zbrojenia – powtarzam od kilku dni. I się zbroję, bo nie chcę odpaść.

Góra jest dopracowana: dobra kurtka – podstawa, wełniana koszulka, wełna na głowę, żeby grzała nawet wtedy, jak będzie mokra, legginsy te co zawsze, działają, przeciwdeszczowe skarpetki. A co, jak przemokną? Dobra, załatwiam drugie. Mamusia dorzuca jeszcze czapeczkę z daszkiem z wbudowanym oświetleniem. Zobaczymy, jak się patent sprawdzi. I jeszcze masa drobiazgów: dobrze zabezpieczyć telefon, docieplić dłonie,

Boję się. Nie o formę – forma jest, dlatego nie piszę tu o planach czasowych i strategiach (a mam swoją strategię, ale ciiiiicho!). Boję się tego, co szykuje nam Beskid Niski. Bo póki co za diabła w głowie nie chce mi się pomieścić, jak można spędzić 30 godzin w deszczu. Trzeba po prostu przetrwać.

A może zrobić tak, jak na maratonie? „Kolka po 30. kilometrze? Przecież to jest k… nie możliwe!”. „Deszcz przez tyle godzin? To jest k… nie możliwe. Nie ma deszczu” – wmawiać sobie i biec jak zwykle. Jak znikła kolka, to może i deszcz zniknie?

Tak było na ŁUT70 dwa lata temu:

Zdjęcie: Henryk Bielamowicz / Wikimedia Commons CC-BY-SA 3.0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.